LOGOWANIE | REJESTRACJA


NowościTesty ANRecenzje użytkownikówKatalog sprzętuObserwacjeArtykułyGaleria

Sprzętu bronił - psy pogonił
[OBSERWACJE] 2005-12-01 | redakcja | źródło www.astronoce.pl

01.12.2005
JEZIORY WIELKIE
20:30-23:00

Seeing planetarny 8-9!

TAKAHASHI 128FS
MEWLON 210
ED 80/600

SPRZĘTU BRONIŁ – PSY POGONIŁ

Domowe wątpliwości.

Prognozy były nader optymistyczne na wczorajszą nockę, więc wyposzczeni jak zakonnicy poumawialiśmy się z kolegami na upragnioną ASTRONOC w Jeziorach! Mieli być – Waldi, Piotr, Polaris, Adam, Tomek, Marek i Emde, czyli nasza prawie już stała ekipa… Tuż przed wyjazdem z domu naszły mnie wątpliwości, bo w Puszczykowie ciągnęła spora mgła i w sodowym świetle podmiejskich latarni wyglądało to niespecjalnie i wróżyło totalnym zawaleniem nieba przez nadciągające chmurwy i mgłę… Szybki telefon do Waldka i szybka konfrontacja warunków spowodowały, że jednak spakowałem się i ubrałem Dziada…

Już w Jeziorach.

Przyjechałem do Jezior pierwszy. Spokojnie rozłożyłem się ze sprzętem – już prawie zapomniałem co do czego popodłączać po miesiącu przerwy – i zacząłem testować co nie co… ale o tym na razie sza… Po kilku minutach pojawił się Waldek, a za nim Tomek. W tym czasie już z dużym niepokojem spoglądałem na zaciągające się mgłą i wysokimi chmurami niebo i tak jak można się było spodziewać, bardzo szybko gwiazdki skryły się za chmurwami, tak że pozostał nam only Mars. Waldi posadził Taka na montażu i przypowerowaliśmy porządnie…

Mars...
CÓŻ TO BYŁ ZA WIDOK! Przy 300x absolutnie stabilny i hiper kontrastowy! Mars, to wynurzał się, to chował za chmury, a momenty kiedy przechodzące obłoki ściemniały jego jasność były powalające! Pojawiał się wspaniały naturalny kolor, moc szczegółów, żadnego falowania czy pływania! Obraz w 80ED przy powerze 170 kapitalny – kontrast i detal super – to był najlepszy Mars jaki widziałem w tym roku! Postanowiliśmy założyć Mewlona – planetarnego masakratora. Mamy w Jeziorach taki cudowny odcinek na niebie, wielokrotnie sprawdzony, tuż za górowaniem planety, gdzie seeing jest czasami genialny i taki właśnie trafiliśmy i w tym w momencie, gdy patrzeliśmy przez Taka. Niestety po założeniu Mewlona Mars już przeszedł ten genialny odcinek i obraz, choć piękny, już nie mógł dorównać temu obrazowi sprzed kilku minut…

Bliskie spotkanie.
Nagle, za plecami usłyszałem coś przerażającego… jakby szybkie, potężne tąpnięcia i chrzęst kruszonego lodu na zaszronionym asfalcie! Coś zbliżało się w naszym kierunku, coś wielkiego i strasznego… bardzo szybko… a do tego wydawało przerażający odgłos - wycie i ujadanie! Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem jak z ciemności szarżują na nas… dwie rozszalałe bestie!!! Ogromne dwa bydlaki – jeden pies wyglądał na Bernardyna – wielki jak niedźwiedź, ujadający jak wilkołak, drugi to był wilczur, z wyszczerzonymi kielcami i pianą w pysku, przyboczny tego pierwszego… Zamurowało mnie, po prostu totalnie sparaliżowało… byłem przekonany, że zaraz któryś z nich rzuci mi się do gardła i zacznie się Jeziorska Masakra Psem Bezpańskim… "To koniec" pomyślałem, zaraz zostaną po nas strzępy flaneli, polarowe szmatki, i poszarpane nogawki barchanowych kalesonów… a tyle jeszcze chciałem zobaczyć galaktyk, mgławic, gwiazdek, tyle jeszcze chciałem zrobić testów, obiecane 8-dziesiątki ED, może nawet 120… dopiero co zacząłem się rozkręcać w astrofoto, kupiłem tyle sprzętu, 300D, flatera, autostara, co za pech… najpierw siadł mi dysk w kompie i utraciłem wszystkie surówki, a teraz te bydlaki schrupią mnie na późną kolację… i co będzie z ASTRONOCAMI???

Aż tu stał się cud…
Na ratunek wszystkim nam trzem przyszedł Waldi. Takiej akcji to ja jeszcze w życiu nie widziałem! Bernardyn już prawie rzucał się na nas, a tu Waldi jak nie zaszczeka, jak nie wydrze się na niego, jak nie zawyje – ałaharatałatahatatarata!!!!
Ja pierdzielę, Waldi szarżował!!!
Zgięty w pół, doskoczył do Bernardyna i (sorry Waldi za wyrażenie) morda w mordę rypał mu swoje genialne, ponad czasowe, totalnie wspaniałe ałaharatałatahatatarata!!!!! Wryło mnie w glebę jeszcze bardziej… ale po chwili mój wrodzony instynkt zachowawczy podpowiadał mi usilnie, żeby schować się za Waldkiem, co zresztą szybciutko i niezwłocznie uczyniłem… Kątem oka dostrzegłem, że instynkt zachowawczy Tomka podpowiada mu dokładnie to samo co mój i że Tomek powolutku przesuwa się za mnie… Tymczasem Waldi walczył z bydlakiem (sorry Waldi za wyrażenie) morda w mordę, cały czas wykrzykując mu swoje ałaharatałatahatatarata!!!!! Może już konkretnie nie w tej kolejności… Zaraz potem zobaczyłem, że wilczur zaczyna nas obchodzić z boku i zrozumiałem, że bydlak chce zaatakować od flanki! Dotarło wtedy do mnie, że trzymam w trzęsących się dłoniach niedopalonego ćmika… i nie widząc innego ratunku (Waldi się przecież nie rozdwoi!) cisnąłem lulkiem w zbliżającego się gnoja.

Był efekt!
Gad cofnął się trochę! Krzyknąłem do Waldka, u którego w łapie też dostrzegłem ćmika – rzuć w niego petem!!! Waldi rzucił w bydlaka i ostatni raz ryknął na niego ałaharatałatahatatarata!!!!! poczym psiury obróciły się i uciekły spłoszone…
Matko Buzka!
Stałem jeszcze pięć minut wryty w glebę jak montaż o nośności 90 kilo! Powoli jednak wracałem do życia, zdając sobie sprawę z tego, że udało nam się wyjść z opresji bez szwanku… no prawie, bo co się zaraz okazało, to to, że Waldek łupnął tak potężnie nogą o glebę, chcąc przestraszyć Bernardyna jeszcze bardziej, że odbił sobie totalnie piętę! Potem kulał już do końca obserwacji, a przy pakowaniu sprzętu skakał na jednej nodze… W końcu stresior puścił i już na trzeźwo przeanalizowaliśmy całą akcję jeszcze raz, dochodząc do oczywistego wniosku, że gdyby nie Waldi to rzeczywiście zostały by z nas strzępy flaneli, polarowe szmatki, i poszarpane nogawki barchanowych kalesonów… Jego przytomność umysłu i doświadczenie (jak widać nie tylko obserwacyjne), no i to cudownie skuteczne ałaharatałatahatatarata!!!!! uratowały nam dupska, za co mu ogromnie będę wdzięczny, aż do grobowej deski! Postanowiłem sobie też, że kupuje bejsbola jako stały i nierozłączny element sprzętu obserwacyjnego… To tak w razie czego, jakby akurat Waldka nie było przy mnie…
Oczywiście wróciliśmy do obserwacji… ale Mars już pływał, a po chwili chmury kompletnie zaciągnęły płaszcz niewidzialności na niebo. Zadzwoniłem do reszty ekipy która miała przyjechać później i odwołałem spotkanko. Marek dotarł do nas koło 23, kiedy już nic nie było widać. Opowiedzieliśmy mu całą historię ze szczegółami wychwalając Waldka nieprawdopodobne opanowanie i trzeźwość umysłu… jeszcze raz dziękując za uratowanie dupska, na co Waldi z nieustającą trzeźwością umysłu i swoją wrodzoną dobroduszną szczerością odpowiedział:
- bałem się o sprzęt… :-)
emde
a mogło być tak:









Brak komentarzy do bieżącego wątku!


Możesz dodać swój komentarz po zalogowaniu.


Wszystkie prawa zastrzeżone / All rights reserved
Copyright © by Astronoce.pl | Design & Engine by Trajektoria